Translate

piątek, 17 lipca 2015

Ratafia

 
Ostatnio zaniedbuję bloga, nie ma co się czarować. Nie dlatego, żebym o nim zapomniał, albo lekceważył jego Czytelników, ale dlatego, że dostałem nową pracę (związaną zresztą z alkoholem - to chyba jakieś przeznaczenie). A jak nowa praca, to nowi ludzie, nowe obowiązki, nowe wyzwania itepe, itede, sami wiecie. Ale staram się jak mogę i nie poddaję: dziś przepis na ratafię.

 Ratafia to jedna z prostszych nalewek, która daje ogromne możliwości modyfikacji i eksperymentów. Jej nazwa pochodzi podobno od kreolskiego toastu. Czy to prawda - nie wiem, nie zgłębiałem tematu zbyt dokładnie, w każdym razie materiały, jakie czytałem (i pochodziły one ze źródeł innych niż Wikipedia) są w tej kwestii zbieżne. Według nich ratafia to napój pochodzący z kolonii francuskich na Antylach wytwarzany poprzez układanie w naczyniu owoców, zasypywanie ich cukrem, zalewanie alkoholem i macerowanie. Żadna filozofia.

 Ten sposób produkcji sprzyja inwencji. Po pierwsze, do ratafii można wrzucać dowolne owoce. Świeże, suszone - obojętnie. Poza nimi mogą być też orzechy, pestki (np. moreli), kwiaty (np. róża cukrowa). Po drugie, niekoniecznie trzeba zalewać wódką. Można wlać brandy, rum, albo mieszankę tych alkoholi. Po trzecie, z cukrem też można eksperymentować. Może być biały, trzcinowy (ten chyba najbliższy oryginału), muscovado. Może być też miód. Czyli jedna nalewka i setki kombinacji. Jakby ktoś się uparł, mógłby z eksperymentów z ratafią zrobić dzieło życia.

Moja metoda tworzenia ratafii jest następująca:

- kilka (maksymalnie 4, 5 rodzajów owoców), po dużym kubku (ok. 300 ml) każdego
- wódka 40% (250 ml na każde 300 ml owoców)
- cukier (3 łyżki stołowe na każdy rodzaj owocu)
- ewentualnie 250 ml spirytusu 95%, o ile uznam efekt za zbyt słaby

Przebrane, opłukane owoce wrzucam do słoja, zalewam porcją wódki i odstawiam w jasne miejsce (temp. pokojowa). Tak postępuję z kolejnymi rodzajami, a gdy wrzucę ostatni, zostawiam słój w spokoju na trzy tygodnie. Po tym czasie nastaw zlewam, a owoce zasypuję cukrem. Kiedy całkowicie się rozpuści (trwa to około 10 - 14 dni), syrop zlewam, mieszam z nastawem i ewentualnie wzmacniam spirytusem. Odstawiam w ciemne miejsca na 3 miesiące, by ratafia dojrzała.

W czasie przygotowań warto pamiętać, aby nie przesadzać z ilością gatunków owoców. Wydaje się, że im ich więcej, tym lepiej, ale to tylko złudzenie. Zwykle taka różnorodność prowadzi do przeciętnych rezultatów - efekt jest ogólnie owocowy i słodki, ale bez charakteru, trudno nawet stwierdzić, jakie owoce zostały wykorzystane. Jeśli ograniczyć się do kilku gatunków, smak może być dużo bardziej oryginalny i zbalansowany. W tym roku skorzystam z malin, czerwonych porzeczek i wiśni. Mam nadzieję, że będzie to delikatne, ale lekko kwaskowate. Co z tego wyjdzie, przekonam się jesienią.

5 komentarzy:

  1. cześć Łukasz, a czy w powyższym - drylowałeś wiśnie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, wydryluję je. Chociaż mogą być także niedrylowane.

      Usuń
  2. Zaglądam tu już drugi rok i często korzystam z różnych przepisów (wielki przebój - truskawkówka;D) ale częściej z pewnych podpowiedzi i inspiracji. Zazwyczaj zgadzam się ze ze wszystkim, ale w przypadku ratafii muszę polemizować z poglądem, że im więcej rodzajów owoców, tym gorzej. Nastawiam ratafię już 7 rok ( a z dalekiej młodości pamiętam babciną) i właśnie ta różnorodność smaków składających się na efekt końcowy jest jej główną zaletą. Nie twierdzę, że da się wyczuć smak każdego owocu, jednak pewne nuty są wyraźniejsze, inne może mniej, ale rezultat fantastyczny; smaki delikatnie się przenikają i tworzą niepowtarzalną kompozycję. Każdego roku smakuje trochę inaczej (trzymam po jednej butelce z każdego roku), bo różne były warunki dojrzewania poszczególnych owoców w danym roku. Zalewam praktycznie wszystkie owoce, począwszy od truskawek na późnych węgierkach kończąc. Dodaję również trochę płatków róży cukrowej. Nie dodaję za to żadnych owoców suszonych (ani bakalii) ani owoców egzotycznych. Owoce zalewam 70%spirytusem, koło listopada zlewam i owoce zasypuję cukrem. Potem łączę oba płyny. Na Boże Narodzenie, na rodzinne spotkania, jak znalazł - pełnia lata w kryształowym kieliszku.
    Może w tym roku do części dodam trochę rumu...
    Pozdrawiam,
    Miłośniczka nalewek
    P.S. Dzięki za podpowiedź w sprawie sosny ale jakoś czarno to widzę; ten smak syropu na kaszel przebije się przez wszystko.... z miodem raczej nie będę eksperymentować, bo i tak jest to straszny ulepek...

    OdpowiedzUsuń