Czarne jagody (tudzież borówki - pozdrawiamy Przyjaciół z Małopolski! ;)) kojarzą mi się z wczesną młodością, kiedy to angażowałem się w życie harcersko - zuchowe. W roku 1985 pojechałem pierwszy raz na kolonie do małej wioseczki w okolicach Białej Podlaskiej. Tamtejsze lasy obfitowały w czarne jagody i w wolnych chwilach najadaliśmy się nimi bez opamiętania. Od tego czasu owoce te stały się dla mnie synonimem pełni wakacji.
Nieco gorzej natomiast kojarzy mi się nalewka na czarnych jagodach. Pewnie dlatego, że kiedy byłem już nieco mniej młody i przykrótki mundurek zuchowy rzuciłem do szafy, nazwa 'jagodzianka' zaczęła dla mnie oznaczać 'zupę jagodową na kościach', czyli słynny fioletowy denaturat. Stąd 'nalewka jagodowa' ma dla mnie nieco dwuznaczny charakter...
Ale nie chciałbym, by to głupie skojarzenie ograniczało moje poszukiwania smakowe. W ważnej i wielokrotnie w tym blogu wspominanej Wielkiej księdze nalewek znalazłem bowiem bardzo apetyczny przepis, który nieco zmodyfikowałem:
2 szklanki czarnych jagód
1/2 litra wódki (~55%)
szklanka wody
375 g cukru
szczypta cynamonu
2 goździki
duża szczypta suszonego kłącza tataraku
Moja modyfikacja polegała na zastąpieniu surowego kłącza tataraku suszonym i spirytusu wzmocnioną wódką (nie miałem wystarczającej ilości spirytusu).
Jagody lekko ugniotłem i odstawiłem na ok. 4 godzimy. Po tym czasie wyłożyłem je na arkusz gazy
i starannie wycisnąłem sok. Do niego wrzuciłem cynamon, goździki, tatarak i kandyzowaną skórkę pomarańczy (przygotowaną według tego przepisu)
Całość zagotowałem i gotowałem na małym ogniu przez 15 minut.
W tym czasie w drugim garnku rozpuściłem cukier w szklance wody. Kiedy sok z jagód był gotowy, przestudziłem go i połączyłem z syropem. Do tej mieszaniny wlałem wódkę i wszystko odstawiłem na trzy miesiące.
Jesienią przefiltruję nastaw i zleję do butelek, w których postoi kolejne trzy miesiące. W styczniu będzie degustacja. To dobry moment, by wspomnieć lato.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz