Translate

czwartek, 5 marca 2015

Czas na herbatę


Bardzo lubię herbatę. Mogę ją pić w każdej ilości. Oczywiście, najbardziej smakuje liściasta, zaparzona w imbryku wieczorem przy jakiejś dobrej lekturze, ale nie zawsze jest tak przyjemnie. Częściej muszę się zadowolić ekspresówką pijaną w pośpiechu i w biegu.
Nie wszyscy wiedzą, że herbata może być bardzo dobrym surowcem nalewkowym. Przekonałem się o tym względnie niedawno. Wprawdzie napotykałem wcześniej przepisy na "herbaciankę", ale uważałem je za mocno naciągane.
Tym niemniej w zeszłym roku, późną zimą postanowiłem wypróbować jedną ze znalezionych receptur - nalewkę herbacianą z sokiem malinowym. Trochę ją zmodyfikowałem, zmieniłem proporcje i tej zimy spróbowałem. Doskonała! Smakuje jak - kto by przypuszczał? - dobra mocna herbata z malinami i "prądem". Wiem, że tego należało się spodziewać, tym niemniej smak jest tak zbalansowany, że mogą się schować różne przemysłowo produkowane specyfiki w rodzaju tatratea.
Gdy na początku lutego wyjechałem w góry, wziąłem ze sobą butelkę tej nalewki. Jak się okazało dobrze zrobiłem, bo dodawała mi sił i otuchy gdy brnąłem z Zawoi Czatoży żółtym szlakiem na Markowe Szczawiny.

Nieco wcześniej napadało mnóstwo śniegu, ale tego dnia było bardzo słonecznie. Wybrałem się, biedny miś, na wycieczkę przygotowany, jak sądziłem, wystarczająco dobrze. Jednak nie wziąłem pod uwagę, że mogę być pierwszym wędrowcem idącym tą drogą po obfitych śnieżycach. Wpakowałem się więc nieźle. Może nie po uszy, ale najpierw do połowy łydek, później po kolana, a później poziom (śniegu) systematycznie się podnosił. Po dwóch godzinach mozolnego przedzierania się dałem za wygraną, pociągnąłem kilka łyków z piersiówki (tu na scenę dramatu wkracza wspomniana herbacianka) i podjąłem decyzję o odwrocie. Smak herbaty, malin i rumu odtąd kojarzy mi się z tą wycieczką i wbrew pozorom nie jest to smak porażki, lecz otuchy.
Ktoś uszczypliwie mógłby powiedzieć, że zamiast brać na drogę flaszkę, trzeba było się wyposażyć w narty backcountry, albo przynajmniej rakiety śnieżne. Cóż, nie miałem tego sprzętu, ale pewnie następnym razem go nie zabraknie i wtedy policzę się z tą trasą

Teraz już kończę te turystyczne przynudzania i przechodzę do meritum. Dzisiejszy przepis to inna wersja nalewki herbacianej - z suszonymi śliwkami. Potrzebujemy do niej:

1 szklanki wódki (40%)
1 szklanki rumu
1 szklanki wody
100-150 g suszonych śliwek bez pestek
10 g (ok. 4 łyżek stołowych) czarnej liściastej herbaty

Herbatę trzeba zalać wrzątkiem i zostawić ją na dłuższy czas (przynajmniej godzinę) pod przykryciem. Następnie odcedzamy napar, łączymy z wódką oraz rumem i mieszaniną zalewamy pokrojone śliwki. Całość odstawiamy na miesiąc. Po tym czasie należy nalewkę zlać i odstawić przynajmniej na dwa tygodnie w ciemne miejsce, by się przegryzła.
Przypuszczam, że może być dużo mniej słodka niż wersja malinowa, ale jestem bardzo ciekaw efektu końcowego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz